... wygląda jak dobra robota polskich pozytywistów z końca XIX wieku. Coś trzeba udowodnić, a więc tworzy się wokół określonej tezy fabułę. Składniki proste jak tyczka do wiązania pomidorów.
+ uciśniony homoseksualista,
+czarnoskóry adwokat (też mniejszość przecież), który się "nawraca",
+źli prawnicy, którzy są nietolerancyjni.
Mieszanka przewidywalna i wiadomo, jaką pieczeń wyciągniemy z piekarnika.
Gdyby nie doskonałe aktorstwo, znakomity hollywoodzki styl, coś w duchu filmów Franka Capry, nie byłoby o czym mówić.
Ogląda się gładko, wnioski sami sobie wyciągnijcie.